wtorek, 8 stycznia 2013

Józef Rogala



Wspomnienia, które wciąż żyją








Gdy wybuchła II wojna światowa, Józef Rogala miał zaledwie 22 lata. To, że będzie walczył na froncie, nie było dla niego zaskoczeniem. – Spodziewaliśmy się, że lada moment wybuchnie wojna. Wiedziałem, że będę musiał służyć – wyjaśnia krótko. Zupełnie inaczej było z aresztowaniem przez NKWD. Tego mój rozmówca nie spodziewał się nawet w najśmielszych snach. Nigdy wcześniej nie przypuszczał też, że kiedykolwiek w swoim życiu trafi do jakiegokolwiek obozu koncentracyjnego. Był w trzech – na Majdanku, w Diagilewie i Razaniu. Spędził w nich ponad dwa lata. Jak wspomina ten czas? O tym między innymi opowiada.



Jak to się stało, że mając zaledwie 22 lata, znalazł się pan na froncie?
– Ja wiedziałem, że ja już muszę służyć… W pewnym sensie byłem i ochotnikiem i z poboru… Zanim wybuchła wojna, poszedłem do szkoły podoficerskiej. To tak jakbym był w czynnej służbie. Czynna służba, to znaczy obowiązkowa. Tyle tylko, że oni sami by mnie jeszcze wtedy nie powołali do wojska. Za młody byłem. Ja sam się do nich zgłosiłem. Napisałem do RKU, żeby mnie wcielili wcześniej do wojska. I oni mnie posłuchali… Może tylko nie wiedziałem, że będę od razu walczył na wojnie… No ale stało się… Wcielili mnie do 2 kompanii 1 batalionu 33 pułku piechoty w Łomży, która zajmowała stanowisko na fortach w Piątnicy.

Co na to pana rodzina?
Rodzina moja wiedziała, że ja jestem w wojsku służby czynnej… Gdy przyszedł ten moment, że trzeba iść walczyć… rodzice bardzo się zasmucili. Martwiła się matka, ze synowie idą na wojnę. A co się z nimi stanie, to nigdy nikt nie był pewien przecież. Martwili się rodzice, bo byliśmy obaj z bratem na froncie.

Jakie ma pan wspomnienia z frontu?
Z frontu? Więc powiadam. O godzinie chyba 6 rano nadleciały na nasze pozycje na fortach w Piątnicy samoloty niemieckie. Było ich osiemnaście, pamiętam. Nadleciały… No i potem się zaczęło bombardowanie naszych okopów. Nadlatywały normalnie niemieckie samoloty. Strzelały do nas. A myśmy do nich strzelali. Normalna rzecz. Jak to w wojsku. Myśmy do nich, oni do nas. I tak to było.

Bał się pan o swoje życie?
Proszę pani, kto się nie boi o życie? Ja pani powiem… Jak ostrzeliwała nas artyleria w okopach, to pociski padały poza rowem, w rowie… To każdy się bał. Ja pamiętam mojego sąsiada w tym rowie, to on dostał żółtaczki. Na skutek tego przeżycia dostał żółtaczki. Bał się po prostu… Kto się tam nie boi na wojnie? Nieprawdą jest… Takich bohaterów, co się nie boją o życie, to prawie nie ma… Każdy o życie swoje się bał… 

W Piątnicy długo nie stacjonowaliście…
… bo naczelne dowództwo polskie nakazało nam odwrót z tych pozycji. Tak to było… Ja osobiście, jako żołnierz, uważam, że w 39 roku nasze dowództwo popełniało wiele błędów wojskowych. Moim zdaniem, nie trzeba nam było kazać wycofywać się z tych pozycji w Piątnicy. Mogliśmy tam jeszcze długi czas się Niemcom opierać. A oni kazali nam się już wycofywać... I tak wycofywaliśmy się, wycofywaliśmy się, i wycofywaliśmy się… Uważam to za błąd, ale tak widocznie chcieli wszyscy… Myśleli, że dużo wojska polskiego przejdzie do Rumunii… ale do Rumunii tylko część poszła.

I dokąd to polskie wojsko się wycofało?
Ja przepłynąłem Narew. To taka niezbyt szeroka, ale głęboka, bystra rzeka.

Wpław ją pan przepływał?
A co pani myśli? Jak ją miałem przepłynąć? No przecież, że normalnie ją przepływałem. Chociaż, muszę powiedzieć, że już miałem momenty, że utonę. Ale jakoś… jak człowiek ma pietra, to i siły mu przybywają. No i przepłynąłem.

Takim sposobem dotarł pan do Czerwonego Boru…
Dzięki przepłynięciu Narwi dostałem się do takiego oddziału, który się jeszcze nie poddał. Myśmy w tych lasach Czerwonego Boru, to jest gdzieś na północ od Ostrołęki, przez jakiś czas jeszcze się bronili. Potem schowaliśmy broń w lesie... Pamiętam, że owinęliśmy ją kocami i zakopaliśmy. No a potem to już się rozeszliśmy i ja wróciłem do rodzinnego domu.

Z tego co wiem, nie był to dla pana koniec wojny. Co było dalej?
Po pewnym czasie, zaczęła się konspiracja. Konspiracja to znaczy Związek Walki Zbrojnej, który potem się przemianował na nazwę Armia Krajowa. I tak było, że w różnych akcjach braliśmy udział. Ach… Jaka to była wojna. W czasie okupacji to ja rzadko kiedy spałem… Ja prawie nigdy w domu nie spałem. Tylko żeśmy spali w stodołach, najczęściej pod szopami… A później, to już pod koniec okupacji niemieckiej, była tak zwana Akcja Burza. W Lesie Krówki, w takim majątku dworskim, na południowy wschód od Mińska Mazowieckiego mieliśmy swój oddział partyzancki. Później natomiast front nadszedł. Dochodziło tam do ciężkich walk armii radzieckiej z armią niemiecką. Głównie były to walki pancernych oddziałów. I myśmy wtedy się rozeszli z tych oddziałów partyzanckich do domów. Ale tak się niestety złożyło, że w ślad za nami ruszyła jakaś specjalna ekipa NKWD. Oni dobrze wiedzieli, że ja w czasie okupacji niemieckiej byłem w konspiracji. I jak oni do nas przyszli, to od razu mnie aresztowali. Było to 17 sierpnia 1944 roku.

Jak pan wspomina tamten dzień?
Byłem akurat na wiejskim zebraniu. Nagle pojawiła się tam ekipa NKWD. Dowódca tego oddziału poprosił mnie do siebie, żeby z nim porozmawiać. I jak ja z nim porozmawiałem, to oni już mnie nie wypuścili. Tylko bojców koło mnie postawili z pepeszami i kazali się zabierać. I zabierałem się… Tam gdzie musiałem, to się zabierałem. Najpierw wywieźli mnie na Majdanek. Na Majdanku parę dni byłem. Potem wywieźli nas nocą do Razania. To jest na południowy wschód od Moskwy. Tak 200 kilometrów.

Zabrali pana tak jak pan stał?
Jeszcze trochę zdążyłem się przebrać. Pamiętam, że założyłem kamasze wojskowe zabrane Niemcom z taborów niemieckich. Tak, jeszcze te kamasze wziąłem… I to dzięki tym kamaszom w obozie mogłem jeszcze nieźle się  czuć. Stosunkowo ciepło było mi w nich. Nie marzłem tam tak. No, chociaż były mrozy i 40 stopni. Parę a może nawet kilkanaście dni takich mrozów było. Zakładaliśmy sobie wtedy na buty takie kalosze. Na terenie obozu były warsztaty krawieckie, więc sami szyliśmy sobie takie kalosze na buty. Szyliśmy je z watowych kufajek, a później polewaliśmy je gorącą wodą. Dzięki temu nogi nam nie zamarzały. To wszystko przeminęło, i przeminęło… To już wszystko przeminęło…

Najpierw był Majdanek...
Na Majdanku to ja byłem tylko kilka dni. Były tam drewniane prycze i sienniki. Wytarta słoma, ale były. Ja to spałem kilka nocy na tym sienniku. Poza tym kuchnia była. Na początku tej kuchni taka brama, a w tej bramie namalowane kiełbaski, wędliny… To diabli brali więźniów, jak patrzyli na te smakołyki. Ale umywalnia była normalna. Były krany, ciepła woda… W sumie w porównaniu z obozem radzieckim to te obozy niemieckie były bardziej nowoczesne. Te radzieckie obozy urządzone były bardziej prymitywnie.

To znaczy, że w Razaniu nie było kuchni i łazienki?
Przez prawie dwa lata na gołych deskach spałem – to jest najlepszy dowód. Prycza była, ale same deski były. Ja tam z jednym kolegą się zaprzyjaźniłem. Na jednym kocu spaliśmy i jednym płaszczem się przykrywaliśmy. Niemieckie obozy to były bardziej nowocześnie urządzone, a radzieckie były bardziej prymitywne. Czy pani wie co to jest wyszobojka?

Nie mam pojęcia. Co to jest?
Wyszobojka to urządzenie w obozie radzieckim, gdzie byłem. Polegało ono na tym, że była umywalnia, a za umywalnią był wykopany dół. W tym dole szły szyny, a  na nich szedł taki wieszak. Jak myśmy się myli w tej umywalni, to nasza bielizna szła na ten wieszak. A w tym dole był taki wielki żar. Wieszak wjeżdżał w ten dół nad ten żar i wszystko, co było w tej bieliźnie, ginęło. Myśmy to nazywali wyszobojka, bo myśmy dzięki temu nie mieli wesz w obozie. W niemieckim obozie były często wszy, a Ruscy za pomocą tego prymitywnego urządzenia potrafili to zwalczyć. Tylko z pluskwami nie potrafili sobie poradzić... Pluskwy to były wszędzie. Na suficie i w pryczach. One tam swoje gniazdka w szparach zakładały i później się wylęgały. Te pluskwy… My tak na to narzekaliśmy… Myśmy zrobili sobie nawet taką deseczkę, którą te pluskwy rozgniataliśmy na ścianach. Później komendant obozu zgodził się, żebyśmy w kotle kuchennym na podwórku, na obejściu obozu gotowali wodę. Myśmy wrzątkiem polewali te nasze prycze i na chwilę mieliśmy spokój. Ale że w szparach gniazda pluskw były, to te pluskwy znów się wylęgały i znów trzeba było te prycze polewać wodą. I tak cały czas…

Ilu więźniów liczył obóz w Razaniu?
W sumie było nas razem około 380 – oficerów i podoficerów. Wszyscy podzieleni byli na grupy - w zależności od stopnia wojskowego. Ja, ponieważ rozpocząłem szkolę podoficerską w 33 pułku piechoty w Łomży, to zakwalifikowali mnie jako podoficera i byłem w sali podoficerskiej.

Wspominał pan wcześniej o swoim przyjacielu. To znaczy, że w obozie było miejsce na prawdziwą przyjaźń?
Oczywiście, że tak. Miałem w Razaniu serdecznego przyjaciela, z którym się przykrywałem jednym płaszczem na pryczy. O nim już mówiłem. Miałem też drugiego przyjaciela. Stefan Kondraciuk się nazywał. Jak trzeba było, tośmy się dzielili chlebem. Bo chleba było mało. Jak mówię chleb, to mam na myśli kawałek tego chleba, co był na śniadanie. Czarny chleb był. I taki miękki, że można go było ścisnąć ręką. Bo on nasycony był wodą. Jak się go ścisnęło, to z niego nic praktycznie nie zostawało. I ten chleb… To ja tego chleba kawałek miałem, bo nie było kolacji w tym obozie, w którym ja byłem. Ja ten chleb na półkę koło pryczy kładłem z nadzieją, że ja zamiast kolacji kawałek tego chleba zjem… Ale to nie było siły… Cały czas ten chleb był człowiekowi na myśli, i na myśli… W końcu brałem ten chleb, zjadałem i miałem spokój. Ale to tak było…

Skoro już jesteśmy przy jedzeniu… 
Wyżywienie było kiepskie. Kiepskie, bośmy nie mieli kolacji. Tylko śniadanie i obiad skromne. Ale jakoś tam żyliśmy… W ruskim obozie to oni mówili, że sami nie mieli co jeść, bo była wojna i wojna ich przecież wyniszczyła. Podobno oni sami nie dojadali. Skoro oni nie dojadali, to myśmy się nie dziwili nawet, że myśmy nie dojadali. Do dziś pamiętam jak ruscy nazywali naszą zupę, którą dostawaliśmy na obiad… Sama vada. Jak ktoś znalazł ziemniaka w zupie, to krzyczał z radości…

Co oprócz jedzenia było najbardziej uciążliwe podczas pobytu w Razaniu?
Nie wolno nam było korespondować z rodzinami. A ponieważ myśmy się z tym nie zgadzali, to żeśmy założyli głodówkę. Głodówka trwała sześć dni, ale się skończyła niczym, bo władze nie zgodziły się na nasze postulaty. Chcieliśmy, żeby pozwolili nam napisać do rodzin. A drugie, żeby nam dali kolację. Nic jednak nie osiągnęliśmy.

Apele o świcie na kilkunastostopniowym mrozie…
Tak, to też było uciążliwe… Zacząć muszę jednak od tego, że komendantem obozu był człowiek, który znał dobrze język polski. Mówili nawet, że on z pochodzenia jest Ukraińcem. On się nazywał Kalnicki. Miał on do pomocy dwóch oficerów. Jeden z nich był zastępcą i się nazywał Kozłow. Drugi się nazywał Beskiszkow. Kalnicki odnosił się do nas nieżyczliwie. Wyraźnie było widać, że nieżyczliwie, ale nas nie gnębił. Nie bili nikogo. To muszę powiedzieć. Ruscy bojcowie nie bili nikogo. Krzyczeli, wymyślali, ale nie bili. Ten Kozłow… Apele były codziennie na wieczór i rano. O 6 rano zaczynał się dzień. Myśmy wstawali na ten apel. To wówczas ten  Kozłow trzymał nas na tym mrozie. A ten Beskiszkow, to on tylko wyszedł z gabinetu, popatrzył, że my stoimy i mówił „Puszkai baraki”. Człowiek a człowiek, prawda? I ten oficer w obozie, i ten. Ten jest dobry, a ten cholerę wart…

W Razaniu funkcjonowały również doprosy. Na czym one polegały?
Doprosy to było takie dochodzenie. Ruscy enkawudziści, najczęściej młodzi oficerowie, przeprowadzali taki dopros z każdym, kto był w obozie. Trzeba było wtedy podać swój życiorys. A jak ktoś się pomylił albo zająknął, to juz się do tego doczepiali. Ale doprosy się skończyły w obozie w Diagilewie. Podpisaliśmy wtedy takie protokóły i mogliśmy chodzić do roboty.

Wspomniał pan o Diagilewie. To trzeci obóz w pana życiorysie…
Do obozów w Diagilewie przeprowadzili nas na wiosnę. To parę kilometrów dalej od Razania. Były tam całkiem podobne baraki jak w Razaniu. Tyle tylko, że w Razaniu mieliśmy dookoła taki parkan wysoki, żeby nic nie było przez niego widać i żeby nie można było go przeskoczyć. A tutaj, w Diagilewie, obóz ogrodzony był drutem kolczastym. Tośmy mogli widzieć, co się dzieje naokoło obozu.

I co działo się dookoła obozu?
Normalnie toczyło się życie. Obok obozu wioska była. Widać było cerkwie. Naokoło był kołchoz. Ludzie pracowali. Myśmy mieli już wtedy szersze spojrzenie na życie…

Poza tym mogliście wychodzić poza teren obozu…
Codziennie brali nas na roboty pod konwojem. Jednych do tego kołchozu, drugich do różnych zakładów pracy, a jeszcze innych do elewatora zbożowego. Mnie wzięli do pracy na Okę, do wyładunku drewna opałowego z barki. Jakiś czas tam pracowałem... No i jakoś to tam szło... Z dnia na dzień… Z dnia na dzień… A potem, po pewnym czasie, wyłoniono z naszej grupy jakąś taką grupę, do której mnie włączono. Nazywano to grupą wyczytanych. Jakoś na początku lutego, załadowano nas do pociągu. Zawsze to był pociąg towarowy. Tam były tylko takie deski do siedzenia i w rogu otwór do załatwiania fizjologicznych czynności. Tak nas przewieźli do Białej Podlaskiej. W Białej Podlaskiej nas wyładowano i przekazano nas Urzędowi Bezpieczeństwa. Urząd Bezpieczeństwa przesłuchania zrobił, wydał nam takie zaświadczenia, że wracamy ze Związku Radzieckiego i wracamy do domu. I mogliśmy bezpłatnie wracać do tego domu…

To był dla pana koniec wojny?
Tak. 22 lutego 1946 roku dla mnie się skończyła wojna. Bo ja wróciłem… Nikt się nie spodziewał… Nikt się nie spodziewał, że ja wrócę. No i potem się zaczęło normalne życie. Tak jak w Polsce ludzie żyli, tak i ja żyłem. Trzeba było iść do roboty, to się szło do roboty…  Trzeba było się uczyć, tośmy się uczyli. 22 lutego 1946 roku dla mnie się zaczęło normalne życie. I na tym bym skończył tę moją gehennę wojenną…

A kiedy przyjechał pan na Mazury?
Na Mazury przyjechałem, jak wróciłem z obozu. Bo tutaj były miejsca pracy. A tam… koło Warszawy, po wojnie zaraz o pracę było trudno. Nie było tam pracy. Tutaj natomiast takiego znajomego znalazłem, który mówi: „Przyjeżdżaj do Szczytna. Ja tu pracę mam dla Ciebie”. I tak było. Przyjechałem i do dzisiaj tutaj siedzę. To znaczy nie od razu w Szczytnie… Najpierw w szkole pracowałem w Rudce. Byłem nauczycielem. Kierownikiem szkoły. Uczyłem języka polskiego. Zaraz po wojnie organizowałem też szkołę polską  na Mazurach, w Butowie. Tam było 64 uczniów. Między innymi były to rodziny, które miały moje nazwisko. Dzięki temu młodzież mazurska chętniej wtedy przychodziła do polskiej szkoły. Bo tak po prostu to rodzice nie chcieli przysyłać dzieci do polskiej szkoły. Większość mówiła: „My chcemy po niemiecku się uczyć”. Do Rudki przeniósł mnie inspektor. A później przyjechałem do Szczytna i tak już tutaj zostałem…

Wspomnienia z czasów wojny… Trudno do nich wracać?  
Proszę pani, ja już wolę nie wspominać… Już wolę nie wspominać, bo często mi się wojna i te przeżycia śnią… Wolę już tego nie przeżywać… Nie życzę państwu wojny… Bo ta wojna, która by teraz była, byłaby jeszcze gorsza….

Jakie obrazy z pobytu w obozach najbardziej utkwiły panu w pamięci?
Są to dwa obrazy. Pierwszy z nich to sufity w pokojach na Majdanku. Ja dokładnie widziałem na Majdanku jak oni gazowali ludzi… Niby była umywalnia, a jak się ludzie porozbierali… Zaprowadzali ich do takiego pomieszczenia, gdzie u góry w suficie były otwory. I tymi otworami Niemcy wsypywali gaz… Ja widziałem na własne oczy podrapany sufit… To jak ludzie drapali w ten sufit… Jak drapali, żeby stamtąd uciec... Można sobie wyobrazić, jakie miałem uczucie, kiedy leżałem na pryczy na Majdanku… na pryczy, na której leżeli więźniowie, którzy byli na Majdanku za niemieckich czasów.

A drugi?
Drugi jest z Razania. Widziałem tam żołnierzy niemieckich jako jeńców w obozie radzieckim. Ich zabierali głównie do robót w lesie. Oni jak szkielety wyglądali… Same kości i skóra na tych kościach. Widziałem tych Niemców i pamiętam jak jeden z tych Ruskich żołnierzy śmiał się z nich: „Naród Panów”. A dlatego ich brali do obozu, bo Stalin już miał w zamiarze utworzenie NRD. Oni z tych niemieckich żołnierzy werbowali przyszłych funkcjonariuszy, urzędników NRD. Jak któryś z nich podpisał już porozumienie na współpracę z Rosjanami, to wtedy brali ich na dożywianie. Przywozili ich do obozu i tam ich dożywiali. Dawali im tak dużo tłuszczu, że ci cały czas biegali z biegunką… Wyglądali jak szkielety.

Czy historia, z którą mamy do czynienia w podręcznikach, jest prawdziwa?
Moim zdaniem tak. Do wszystkiego trzeba mieć jednak osobisty stosunek… Muszę powiedzieć, że ja o Andersie mam przykre zdanie. Jak polska armia była tworzona, to z Anglii przywieziono czekolady dla wojska. Był magazyn, a w tym magazynie pracowało dwóch żołnierzy polskich. Prostych żołnierzy. I oni tę czekoladę podkradali. Anders skazał ich obydwóch za to na karę śmierci. I wyrok wykonano. Za trochę paczek czekolady. Ja do dzisiaj… To był skandal, żeby skazać prostych żołnierzy… Jak oni może w życiu czekolady nigdy wcześniej nie widzieli… I skazać ich za to na karę śmierci. To jest rysa na życiorysie Andresa…

Niech się pan uśmiechnie do tego zdjęcia…
Co tu się śmiać? Jak ja nie mogę… Jak ja mam taką wrażliwość po tym wszystkim… Choć tyle lat minęło, nie mam jeszcze zdjęcia w mundurze. Jeszcze nie zdążyłem się wziąć w sobie… Wiecie co… Wojna robi z ludzi bohaterów… Tak, wojna robi z ludzi bohaterów… Tak to jest.

Wojna… Czy bardzo pana zmieniła jako człowieka?
Do dzisiaj mam przeżycia… One tkwią w człowieku przecież… Wojna… nie radzę wam młodym ludziom, żebyście kiedykolwiek mieli z wojną coś wspólnego. Nie…


tekst: Malwina Krawczyk
foto: Arkadiusz Dziczek