Wspomnienia, które wciąż żyją
Gdy wybuchła II wojna
światowa, Józef Rogala miał zaledwie 22 lata. To, że będzie walczył na froncie,
nie było dla niego zaskoczeniem. – Spodziewaliśmy się, że lada moment wybuchnie
wojna. Wiedziałem, że będę musiał służyć – wyjaśnia krótko. Zupełnie inaczej
było z aresztowaniem przez NKWD. Tego mój rozmówca nie spodziewał się nawet w najśmielszych
snach. Nigdy wcześniej nie przypuszczał też, że kiedykolwiek w swoim życiu trafi
do jakiegokolwiek obozu koncentracyjnego. Był w trzech – na Majdanku, w Diagilewie
i Razaniu. Spędził w nich ponad dwa lata. Jak wspomina ten czas? O tym między
innymi opowiada.
Jak
to się stało, że mając zaledwie 22 lata, znalazł się pan na froncie?
– Ja wiedziałem, że ja
już muszę służyć… W pewnym sensie byłem i ochotnikiem i z poboru… Zanim
wybuchła wojna, poszedłem do szkoły podoficerskiej. To tak jakbym był w czynnej
służbie. Czynna służba, to znaczy obowiązkowa. Tyle tylko, że oni sami by mnie
jeszcze wtedy nie powołali do wojska. Za młody byłem. Ja sam się do nich
zgłosiłem. Napisałem do RKU, żeby mnie wcielili wcześniej do wojska. I oni mnie
posłuchali… Może tylko nie wiedziałem, że będę od razu walczył na wojnie… No
ale stało się… Wcielili mnie do 2 kompanii 1 batalionu 33 pułku piechoty w
Łomży, która zajmowała stanowisko na fortach w Piątnicy.
Co
na to pana rodzina?
Rodzina moja wiedziała,
że ja jestem w wojsku służby czynnej… Gdy przyszedł ten moment, że trzeba iść
walczyć… rodzice bardzo się zasmucili. Martwiła się matka, ze synowie idą
na wojnę. A co się z nimi stanie, to nigdy nikt nie był pewien przecież. Martwili
się rodzice, bo byliśmy obaj z bratem na froncie.
Jakie
ma pan wspomnienia z frontu?
Z frontu? Więc
powiadam. O godzinie chyba 6 rano nadleciały na nasze pozycje na fortach w Piątnicy
samoloty niemieckie. Było ich osiemnaście, pamiętam. Nadleciały… No i potem się
zaczęło bombardowanie naszych okopów. Nadlatywały normalnie niemieckie
samoloty. Strzelały do nas. A myśmy do nich strzelali. Normalna rzecz. Jak to w
wojsku. Myśmy do nich, oni do nas. I tak to było.
Bał
się pan o swoje życie?
Proszę pani, kto się
nie boi o życie? Ja pani powiem… Jak ostrzeliwała nas artyleria w okopach,
to pociski padały poza rowem, w rowie… To każdy się bał. Ja pamiętam mojego
sąsiada w tym rowie, to on dostał żółtaczki. Na skutek tego przeżycia dostał
żółtaczki. Bał się po prostu… Kto się tam nie boi na wojnie? Nieprawdą jest…
Takich bohaterów, co się nie boją o życie, to prawie nie ma… Każdy o życie
swoje się bał…
W
Piątnicy długo nie stacjonowaliście…
… bo naczelne dowództwo
polskie nakazało nam odwrót z tych pozycji. Tak to było… Ja osobiście, jako
żołnierz, uważam, że w 39 roku nasze dowództwo popełniało wiele błędów
wojskowych. Moim zdaniem, nie trzeba nam było kazać wycofywać się z tych pozycji
w Piątnicy. Mogliśmy tam jeszcze długi czas się Niemcom opierać. A oni
kazali nam się już wycofywać... I tak wycofywaliśmy się, wycofywaliśmy się, i
wycofywaliśmy się… Uważam to za błąd, ale tak widocznie chcieli wszyscy… Myśleli,
że dużo wojska polskiego przejdzie do Rumunii… ale do Rumunii tylko część
poszła.
I
dokąd to polskie wojsko się wycofało?
Ja przepłynąłem Narew. To taka niezbyt szeroka, ale
głęboka, bystra rzeka.
Wpław
ją pan przepływał?
A co pani myśli? Jak ją
miałem przepłynąć? No przecież, że normalnie ją przepływałem. Chociaż, muszę
powiedzieć, że już miałem momenty, że utonę. Ale jakoś… jak człowiek ma pietra,
to i siły mu przybywają. No i przepłynąłem.
Takim
sposobem dotarł pan do Czerwonego Boru…
Dzięki przepłynięciu
Narwi dostałem się do takiego oddziału, który się jeszcze nie poddał. Myśmy w
tych lasach Czerwonego Boru, to jest gdzieś na północ od Ostrołęki, przez jakiś
czas jeszcze się bronili. Potem schowaliśmy broń w lesie... Pamiętam, że owinęliśmy
ją kocami i zakopaliśmy. No a potem to już się rozeszliśmy i ja wróciłem do
rodzinnego domu.
Z
tego co wiem, nie był to dla pana koniec wojny. Co było dalej?
Po pewnym czasie,
zaczęła się konspiracja. Konspiracja to znaczy Związek Walki Zbrojnej, który
potem się przemianował na nazwę Armia Krajowa. I tak było, że w różnych akcjach
braliśmy udział. Ach… Jaka to była wojna. W czasie okupacji to ja rzadko kiedy
spałem… Ja prawie nigdy w domu nie spałem. Tylko żeśmy spali w stodołach,
najczęściej pod szopami… A później, to już pod koniec okupacji niemieckiej,
była tak zwana Akcja Burza. W Lesie Krówki, w takim majątku dworskim, na
południowy wschód od Mińska Mazowieckiego mieliśmy swój oddział partyzancki. Później
natomiast front nadszedł. Dochodziło tam do ciężkich walk armii radzieckiej z
armią niemiecką. Głównie były to walki pancernych oddziałów. I myśmy wtedy się
rozeszli z tych oddziałów partyzanckich do domów. Ale tak się niestety
złożyło, że w ślad za nami ruszyła jakaś specjalna ekipa NKWD. Oni dobrze wiedzieli,
że ja w czasie okupacji niemieckiej byłem w konspiracji. I jak oni do nas
przyszli, to od razu mnie aresztowali. Było to 17 sierpnia 1944 roku.
Jak
pan wspomina tamten dzień?
Byłem akurat na
wiejskim zebraniu. Nagle pojawiła się tam ekipa NKWD. Dowódca tego oddziału poprosił
mnie do siebie, żeby z nim porozmawiać. I jak ja z nim porozmawiałem, to oni
już mnie nie wypuścili. Tylko bojców koło mnie postawili z pepeszami i kazali
się zabierać. I zabierałem się… Tam gdzie musiałem, to się zabierałem. Najpierw
wywieźli mnie na Majdanek. Na Majdanku parę dni byłem. Potem wywieźli nas nocą do
Razania. To jest na południowy wschód od Moskwy. Tak 200 kilometrów.
Zabrali
pana tak jak pan stał?
Jeszcze trochę zdążyłem
się przebrać. Pamiętam, że założyłem kamasze wojskowe zabrane Niemcom z taborów
niemieckich. Tak, jeszcze te kamasze wziąłem… I to dzięki tym kamaszom w obozie
mogłem jeszcze nieźle się czuć.
Stosunkowo ciepło było mi w nich. Nie marzłem tam tak. No, chociaż były mrozy i
40 stopni. Parę a może nawet kilkanaście dni takich mrozów było. Zakładaliśmy
sobie wtedy na buty takie kalosze. Na terenie obozu były warsztaty krawieckie,
więc sami szyliśmy sobie takie kalosze na buty. Szyliśmy je z watowych
kufajek, a później polewaliśmy je gorącą wodą. Dzięki temu nogi nam nie zamarzały.
To wszystko przeminęło, i przeminęło… To już wszystko przeminęło…
Najpierw
był Majdanek...
Na Majdanku to ja byłem
tylko kilka dni. Były tam drewniane prycze i sienniki. Wytarta słoma, ale były.
Ja to spałem kilka nocy na tym sienniku. Poza tym kuchnia była. Na początku tej
kuchni taka brama, a w tej bramie namalowane kiełbaski, wędliny… To diabli
brali więźniów, jak patrzyli na te smakołyki. Ale umywalnia była normalna. Były
krany, ciepła woda… W sumie w porównaniu z obozem radzieckim to te obozy
niemieckie były bardziej nowoczesne. Te radzieckie obozy urządzone były
bardziej prymitywnie.
To
znaczy, że w Razaniu nie było kuchni i łazienki?
Przez prawie dwa lata
na gołych deskach spałem – to jest najlepszy dowód. Prycza była, ale same
deski były. Ja tam z jednym kolegą się zaprzyjaźniłem. Na jednym kocu spaliśmy
i jednym płaszczem się przykrywaliśmy. Niemieckie obozy to były bardziej
nowocześnie urządzone, a radzieckie były bardziej prymitywne. Czy pani wie co
to jest wyszobojka?
Nie
mam pojęcia. Co to jest?
Wyszobojka to
urządzenie w obozie radzieckim, gdzie byłem. Polegało ono na tym, że była
umywalnia, a za umywalnią był wykopany dół. W tym dole szły szyny, a na nich szedł taki wieszak. Jak myśmy się
myli w tej umywalni, to nasza bielizna szła na ten wieszak. A w tym dole był
taki wielki żar. Wieszak wjeżdżał w ten dół nad ten żar i wszystko, co było w
tej bieliźnie, ginęło. Myśmy to nazywali wyszobojka, bo myśmy dzięki temu nie
mieli wesz w obozie. W niemieckim obozie były często wszy, a Ruscy za
pomocą tego prymitywnego urządzenia potrafili to zwalczyć. Tylko z pluskwami
nie potrafili sobie poradzić... Pluskwy to były wszędzie. Na suficie i w
pryczach. One tam swoje gniazdka w szparach zakładały i później się
wylęgały. Te pluskwy… My tak na to narzekaliśmy… Myśmy zrobili sobie nawet taką
deseczkę, którą te pluskwy rozgniataliśmy na ścianach. Później komendant obozu
zgodził się, żebyśmy w kotle kuchennym na podwórku, na obejściu obozu gotowali
wodę. Myśmy wrzątkiem polewali te nasze prycze i na chwilę mieliśmy spokój. Ale
że w szparach gniazda pluskw były, to te pluskwy znów się wylęgały i znów
trzeba było te prycze polewać wodą. I tak cały czas…
Ilu
więźniów liczył obóz w Razaniu?
W sumie było nas razem
około 380 – oficerów i podoficerów. Wszyscy podzieleni byli na grupy -
w zależności od stopnia wojskowego. Ja, ponieważ rozpocząłem szkolę
podoficerską w 33 pułku piechoty w Łomży, to zakwalifikowali mnie jako
podoficera i byłem w sali podoficerskiej.
Wspominał
pan wcześniej o swoim przyjacielu. To znaczy, że w obozie było miejsce na prawdziwą
przyjaźń?
Oczywiście, że tak.
Miałem w Razaniu serdecznego przyjaciela, z którym się przykrywałem jednym
płaszczem na pryczy. O nim już mówiłem. Miałem też drugiego przyjaciela.
Stefan Kondraciuk się nazywał. Jak trzeba było, tośmy się dzielili chlebem. Bo
chleba było mało. Jak mówię chleb, to mam na myśli kawałek tego chleba, co był
na śniadanie. Czarny chleb był. I taki miękki, że można go było ścisnąć
ręką. Bo on nasycony był wodą. Jak się go ścisnęło, to z niego nic praktycznie
nie zostawało. I ten chleb… To ja tego chleba kawałek miałem, bo nie było
kolacji w tym obozie, w którym ja byłem. Ja ten chleb na półkę koło pryczy
kładłem z nadzieją, że ja zamiast kolacji kawałek tego chleba zjem… Ale to
nie było siły… Cały czas ten chleb był człowiekowi na myśli, i na myśli… W końcu
brałem ten chleb, zjadałem i miałem spokój. Ale to tak było…
Skoro
już jesteśmy przy jedzeniu…
Wyżywienie było
kiepskie. Kiepskie, bośmy nie mieli kolacji. Tylko śniadanie i obiad skromne. Ale
jakoś tam żyliśmy… W ruskim obozie to oni mówili, że sami nie mieli co jeść, bo
była wojna i wojna ich przecież wyniszczyła. Podobno oni sami nie dojadali. Skoro
oni nie dojadali, to myśmy się nie dziwili nawet, że myśmy nie dojadali. Do
dziś pamiętam jak ruscy nazywali naszą zupę, którą dostawaliśmy na obiad… Sama
vada. Jak ktoś znalazł ziemniaka w zupie, to krzyczał z radości…
Co
oprócz jedzenia było najbardziej uciążliwe podczas pobytu w Razaniu?
Nie wolno nam było
korespondować z rodzinami. A ponieważ myśmy się z tym nie zgadzali, to
żeśmy założyli głodówkę. Głodówka trwała sześć dni, ale się skończyła niczym,
bo władze nie zgodziły się na nasze postulaty. Chcieliśmy, żeby pozwolili nam
napisać do rodzin. A drugie, żeby nam dali kolację. Nic jednak nie
osiągnęliśmy.
Apele
o świcie na kilkunastostopniowym mrozie…
Tak, to też było
uciążliwe… Zacząć muszę jednak od
tego, że komendantem obozu był człowiek, który znał dobrze język polski. Mówili
nawet, że on z pochodzenia jest Ukraińcem. On się nazywał Kalnicki. Miał on do pomocy
dwóch oficerów. Jeden z nich był zastępcą i się nazywał Kozłow. Drugi się
nazywał Beskiszkow. Kalnicki odnosił się do nas nieżyczliwie. Wyraźnie było
widać, że nieżyczliwie, ale nas nie gnębił. Nie bili nikogo. To muszę
powiedzieć. Ruscy bojcowie nie bili nikogo. Krzyczeli, wymyślali, ale nie bili.
Ten Kozłow… Apele były codziennie na wieczór i rano. O 6 rano zaczynał się
dzień. Myśmy wstawali na ten apel. To wówczas ten Kozłow trzymał nas na tym mrozie. A ten Beskiszkow,
to on tylko wyszedł z gabinetu, popatrzył, że my stoimy i mówił „Puszkai
baraki”. Człowiek a człowiek, prawda? I ten oficer w obozie, i ten. Ten jest
dobry, a ten cholerę wart…
W
Razaniu funkcjonowały również doprosy. Na czym one polegały?
Doprosy to było takie
dochodzenie. Ruscy enkawudziści, najczęściej młodzi oficerowie, przeprowadzali
taki dopros z każdym, kto był w obozie. Trzeba było wtedy podać swój życiorys.
A jak ktoś się pomylił albo zająknął, to juz się do tego doczepiali. Ale
doprosy się skończyły w obozie w Diagilewie. Podpisaliśmy wtedy takie protokóły
i mogliśmy chodzić do roboty.
Wspomniał
pan o Diagilewie. To trzeci obóz w pana życiorysie…
Do obozów w Diagilewie
przeprowadzili nas na wiosnę. To parę kilometrów dalej od Razania. Były tam
całkiem podobne baraki jak w Razaniu. Tyle tylko, że w Razaniu mieliśmy dookoła
taki parkan wysoki, żeby nic nie było przez niego widać i żeby nie można było
go przeskoczyć. A tutaj, w Diagilewie, obóz ogrodzony był drutem kolczastym.
Tośmy mogli widzieć, co się dzieje naokoło obozu.
I
co działo się dookoła obozu?
Normalnie toczyło się
życie. Obok obozu wioska była. Widać było cerkwie. Naokoło był kołchoz. Ludzie
pracowali. Myśmy mieli już wtedy szersze spojrzenie na życie…
Poza
tym mogliście wychodzić poza teren obozu…
Codziennie brali nas
na roboty pod konwojem. Jednych do tego kołchozu, drugich do różnych
zakładów pracy, a jeszcze innych do elewatora zbożowego. Mnie wzięli do
pracy na Okę, do wyładunku drewna opałowego z barki. Jakiś czas tam pracowałem...
No i jakoś to tam szło... Z dnia na dzień… Z dnia na dzień… A potem, po pewnym
czasie, wyłoniono z naszej grupy jakąś taką grupę, do której mnie włączono.
Nazywano to grupą wyczytanych. Jakoś na początku lutego, załadowano nas do
pociągu. Zawsze to był pociąg towarowy. Tam były tylko takie deski do siedzenia
i w rogu otwór do załatwiania fizjologicznych czynności. Tak nas przewieźli do
Białej Podlaskiej. W Białej Podlaskiej nas wyładowano i przekazano nas Urzędowi
Bezpieczeństwa. Urząd Bezpieczeństwa przesłuchania zrobił, wydał nam takie
zaświadczenia, że wracamy ze Związku Radzieckiego i wracamy do domu. I mogliśmy
bezpłatnie wracać do tego domu…
To
był dla pana koniec wojny?
Tak. 22 lutego 1946 roku
dla mnie się skończyła wojna. Bo ja wróciłem… Nikt się nie spodziewał… Nikt się
nie spodziewał, że ja wrócę. No i potem się zaczęło normalne życie. Tak jak w
Polsce ludzie żyli, tak i ja żyłem. Trzeba było iść do roboty, to się szło do
roboty… Trzeba było się uczyć, tośmy się
uczyli. 22 lutego 1946 roku dla mnie się zaczęło normalne życie. I na tym bym
skończył tę moją gehennę wojenną…
A
kiedy przyjechał pan na Mazury?
Na Mazury przyjechałem,
jak wróciłem z obozu. Bo tutaj były miejsca pracy. A tam… koło Warszawy, po
wojnie zaraz o pracę było trudno. Nie było tam pracy. Tutaj natomiast takiego
znajomego znalazłem, który mówi: „Przyjeżdżaj do Szczytna. Ja tu pracę mam dla
Ciebie”. I tak było. Przyjechałem i do dzisiaj tutaj siedzę. To znaczy nie
od razu w Szczytnie… Najpierw w szkole pracowałem w Rudce. Byłem nauczycielem.
Kierownikiem szkoły. Uczyłem języka polskiego. Zaraz po wojnie organizowałem
też szkołę polską na Mazurach, w
Butowie. Tam było 64 uczniów. Między innymi były to rodziny, które miały moje
nazwisko. Dzięki temu młodzież mazurska chętniej wtedy przychodziła do polskiej
szkoły. Bo tak po prostu to rodzice nie chcieli przysyłać dzieci do polskiej
szkoły. Większość mówiła: „My chcemy po niemiecku się uczyć”. Do Rudki
przeniósł mnie inspektor. A później przyjechałem do Szczytna i tak już tutaj
zostałem…
Wspomnienia
z czasów wojny… Trudno do nich wracać?
Proszę pani, ja już
wolę nie wspominać… Już wolę nie wspominać, bo często mi się wojna i te
przeżycia śnią… Wolę już tego nie przeżywać… Nie życzę państwu wojny… Bo ta
wojna, która by teraz była, byłaby jeszcze gorsza….
Jakie
obrazy z pobytu w obozach najbardziej utkwiły panu w pamięci?
Są to dwa obrazy.
Pierwszy z nich to sufity w pokojach na Majdanku. Ja dokładnie widziałem na Majdanku
jak oni gazowali ludzi… Niby była umywalnia, a jak się ludzie porozbierali…
Zaprowadzali ich do takiego pomieszczenia, gdzie u góry w suficie były otwory.
I tymi otworami Niemcy wsypywali gaz… Ja widziałem na własne oczy podrapany
sufit… To jak ludzie drapali w ten sufit… Jak drapali, żeby stamtąd uciec... Można
sobie wyobrazić, jakie miałem uczucie, kiedy leżałem na pryczy na Majdanku… na
pryczy, na której leżeli więźniowie, którzy byli na Majdanku za niemieckich
czasów.
A
drugi?
Drugi jest z Razania. Widziałem
tam żołnierzy niemieckich jako jeńców w obozie radzieckim. Ich zabierali
głównie do robót w lesie. Oni jak szkielety wyglądali… Same kości i skóra na
tych kościach. Widziałem tych Niemców i pamiętam jak jeden z tych Ruskich
żołnierzy śmiał się z nich: „Naród Panów”. A dlatego ich brali do obozu, bo
Stalin już miał w zamiarze utworzenie NRD. Oni z tych niemieckich
żołnierzy werbowali przyszłych funkcjonariuszy, urzędników NRD. Jak któryś z
nich podpisał już porozumienie na współpracę z Rosjanami, to wtedy brali
ich na dożywianie. Przywozili ich do obozu i tam ich dożywiali. Dawali im
tak dużo tłuszczu, że ci cały czas biegali z biegunką… Wyglądali jak szkielety.
Czy
historia, z którą mamy do czynienia w podręcznikach, jest prawdziwa?
Moim zdaniem tak. Do
wszystkiego trzeba mieć jednak osobisty stosunek… Muszę powiedzieć, że ja o
Andersie mam przykre zdanie. Jak polska armia była tworzona, to z Anglii
przywieziono czekolady dla wojska. Był magazyn, a w tym magazynie pracowało
dwóch żołnierzy polskich. Prostych żołnierzy. I oni tę czekoladę podkradali.
Anders skazał ich obydwóch za to na karę śmierci. I wyrok wykonano. Za trochę
paczek czekolady. Ja do dzisiaj… To był skandal, żeby skazać prostych
żołnierzy… Jak oni może w życiu czekolady nigdy wcześniej nie widzieli… I skazać
ich za to na karę śmierci. To jest rysa na życiorysie Andresa…
Niech
się pan uśmiechnie do tego zdjęcia…
Co tu się śmiać? Jak ja nie mogę… Jak ja mam taką
wrażliwość po tym wszystkim… Choć tyle lat minęło, nie mam jeszcze zdjęcia w
mundurze. Jeszcze nie zdążyłem się wziąć w sobie… Wiecie co… Wojna robi z ludzi
bohaterów… Tak, wojna robi z ludzi bohaterów… Tak to jest.
Wojna…
Czy bardzo pana zmieniła jako człowieka?
Do dzisiaj mam
przeżycia… One tkwią w człowieku przecież… Wojna… nie radzę wam młodym ludziom,
żebyście kiedykolwiek mieli z wojną coś wspólnego. Nie…
tekst: Malwina Krawczyk
foto: Arkadiusz Dziczek